Syn i ojciec w rajdzie dookoła Polski

9 lipca, po 26 dniach podróży i pokonaniu 3357 kilometrów, powrócili z wyprawy dookoła Polski Marek i Bartek Ułanowscy. Syn i ojciec, rowerowi turyści ze Strupina Małego. Obaj należą do Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, obaj są ciekawi świata i ludzi. Naszym Czytelnikom radzą: „Spakuj się, wyjdź ze swojej strefy komfortu, doświadczaj życia, wędruj. Poznawaj swój kraj, zapisz się do PTTK, poznawaj świat nie z poziomu smartfona, a właśnie własnych nóg, zmęczenia, pokonanych kilometrów. Docenisz normalne życie. Nie musi to być wielka podróż, ale każdą zaczniesz małym krokiem”.


Wyprawa rozpoczęła się 13 czerwca. Ojciec i syn, mieszkańcy Strupina Małego (gmina Chełm) ruszyli na południe, najpierw w góry. Po kolejnych dziesięciu dniach dotarli do zachodniej granicy w okolicach kopalni Turów, a następnie wzdłuż Nysy i Odry – na północ w kierunku Bałtyku. Kilka dni później byli już na Warmii, aby w okolicach Gołdapi skręcić na południe i w końcu, po blisko miesiącu nieprzerwanej eskapady zameldować się z powrotem w domu, wyczekiwani przez najbliższych oraz stęsknionego psa, Ozzy’ego. Zahaczyli o Słowację, Czechy i Niemcy. Byli na trójstykach granic, w górach, nad morzem, u progu i ujścia Wisły. Nie robili tego dla żadnej idei – jak sami twierdzą, najważniejsze idee pojawiają się niewymuszone, same.

– Akcentowaliśmy prostotę całego pomysłu – mówią zgodnie – i kilka podstawowych, fantastycznych spraw. Wyjście ze strefy komfortu. Kontakt z ludźmi. Wysiłek i nagroda w postaci widoków. Ciekawość świata.

Obaj należą do PTTK, więc krajoznawczy element był tu równie ważny.

– Dziś krajobraz kształtują firmy budowlane, szklane apartamenty, drogie auta i tak zwana pokazówka: tyle mam, ile widać – mówi Bartek. – Tymczasem to wszystko jest sztuczne. Prawdziwe są drzewa, ludzie, zieleń, stara cerkiew, rzeka, góry. Łatwo do takiej wyprawy dorobić szumne slogany, a prawda jest diametralnie inna, prostsza: wystarczy chcieć, wsiąść na rower, ruszyć się z domu, otworzyć na świat.

Pan Marek używa roweru złożonego własnoręcznie, na podstawie starszej ramy, dopasowanego pod kątem własnych upodobań i możliwości. Sercem roweru Bartka była za to rama roweru firmy Romet model Passat z… 1986 roku. Dlaczego nie coś nowego?

– Chcieliśmy pokazać, że rower nie musi kosztować wiele, by przewieźć nas dookoła kraju – tłumaczy Bartek. – Staruszek Passat zyskał nie tylko baner wiekowego czasopisma „Poznaj Swój Kraj”, ale nową nazwę: „Profesor Wilczur” oraz lakier i szereg nowych części. Całość składaliśmy w zimie, gdy za oknem było minus 20 stopni.

Bartek zapewnia, że jednoślad sprawdził się doskonale. Poza okazjonalnymi dętkami nie dokuczały mu żadne poważniejsze awarie. Podobnie rower pana Marka nie sprawił większych kłopotów. Podróże na tereny przygraniczne nie były kłopotem. Obaj panowie zaszczepili się przeciwko Covid-19, co – jak twierdzą – dawało spokój i komfort podróży zarówno przez Polskę, jak i kraje ościenne.

Co zapamiętają? Na pewno ciekawe noclegi. Chatę „na końcu świata” pod Nowym Łupkowem – bez bieżącej wody i prądu, za to z dwoma psami i ciszą dookoła. Przyczepy kempingowe nad Bałtykiem w Dźwirzynie. Nocowanie u Baptystów w Dubiczach Cerkiewnych i „na dziko” w Borach Dolnośląskich. We wspomnieniach pozostanie też niemiecka ścieżka rowerowa wzdłuż Nysy i Odry, pusta bałtycka plaża w okolicach Międzywodzia, spokojny Frombork, zaskrońce w jeziorze Sejny. Drogi, które pokonali – od szutrów, kamieni, błotnistych ścieżek po drogi krajowe i zatłoczone Trójmiasto. W pamięci pozostanie też dwadzieścia kilometrów dębowej alei na Warmii i niekończące się wspinaczki w górach. Jak sami mówią – „trudno jest zapamiętać wszystko, ale jeszcze trudniej – to wszystko zapomnieć”.

Jak przygotowywali się kondycyjnie? Od dłuższego czasu bieganie, potem trenażer w piwnicy i w końcu normalny rower. Zapytany o receptę na udaną wyprawę Bartek mówi: „Mały skład, wspólne cele, umiejętność dopasowania się – dużo ludzi to dużo kłopotów i nieuniknione różnice zdań. My rozumieliśmy się doskonale, a to w długiej wyprawie konieczność. Przez 26 dni były czasami nerwy, klęliśmy wiatr, słońce, złapała nas ulewa w szczerym polu, pękła opona, ale nigdy nie byliśmy źli na siebie, nie było żadnej kłótni czy napiętej atmosfery”.

Powrót do rzeczywistości – jak twierdzą obaj panowie – już się odbył. Pan Marek, rencista, wrócił do przydomowych obowiązków. Z kolei Bartek wrócił do pracy. Zapewnia, że „bezboleśnie”.

– Mam fajnego szefa i dobrych ludzi wokoło – mówi Bartek. – Śmieją się z mojej fragmentarycznej opalenizny – w końcu słońce nas nie oszczędzało – ale wiem, że cieszą się z naszego osiągnięcia. To ważne, gdy koledzy w pracy okazują się kibicami, nawet jeśli nie przechodzi im to przez głowę. Co teraz? Poza prozą życia pojawia się pytanie, co dalej. Nie wiemy, co przyniesie kolejny rok, ale nie zamierzamy go odpuszczać.

Co obaj panowie Ułanowscy uważają za najważniejsze?

– Przejechanie kraju dookoła budzi zrozumiałe emocje – mówi pan Marek. – To nie pierwszyzna, ale jednocześnie udowadniamy, że nie trzeba wielkich sił, wystarczy determinacja i chęci. Mogliśmy zrobić coś razem, co pozostanie w pamięci dłużej niż kolejny nudny wyjazd nad morze czy Solinę, podobny do tysięcy innych wyjazdów. No i mamy stos wspomnień na zimę.

Z kolei Bartek przyznaje, że często zakręcamy w życiu tak źle, że wypada się z drogi.

– Dla mnie ta trasa to właśnie taki powrót na dobrą drogę, coś ważnego i nieprzeciętnego – mówi Bartek. – Coś, co daje wiarę w siebie, w Pana Boga, w ludzi. W to, że poza tym ogromem prostoty jest jeszcze coś bardzo głębokiego, co rower pozwala poczuć i posmakować w najdoskonalszy możliwy sposób.

Czytelnikom obaj panowie na koniec radzą jedno: Spakujcie się, wyjdźcie ze swojej strefy komfortu, doświadczajcie życia, wędrujcie. Poznawajcie swój kraj, zapiszcie się do PTTK, poznawajcie świat nie z poziomu smartfona, a właśnie własnych nóg, zmęczenia, pokonanych kilometrów. Docenicie normalne życie. Nie musi to być wielka podróż, ale każdą zaczniecie małym krokiem.

Dla tych, którzy zastanawiają się, ile kosztowała wyprawa rowerowa ojca i syna – ciekawostka – około 2 tys. zł. Niedrogo w porównaniu z ofertami różnych kurortów. (bu, opr. mo)

News will be here