Coraz bliżej do otwartego konfliktu

Rośnie napięcie na granicy polsko-białoruskiej. Tamtejsze służby wyposażają migrantów w gaz łzawiący, który jest wykorzystywany w przepychankach z polskim wojskiem i Strażą Graniczną. Coraz śmielej poczynają sobie również funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa Łukaszenki, którzy już otwarcie niszczą płot i zasieki. Choć oczy całego świata są zwrócone w naszą stronę i kolejne państwa zapowiadają pomoc w walce z kryzysem, Rosja i Białoruś nie ustają w prowokacjach, urządzając w pobliżu granicy wojskowe ćwiczenia. Na razie jedynymi ofiarami konfliktu są migranci. Zwłoki kolejnego ujawniono w ubiegłym tygodniu.

Laserami i gazem w Polaków

Zaostrza się kryzys na granicy Białorusi i Unii Europejskiej. Chyba już nikt nie ma wątpliwości, że za wojną hybrydową prowadzoną przez reżim Łukaszenki stoi Rosja, która coraz bardziej otwarcie manifestuje chęć niesienia pomocy białoruskiemu dyktatorowi. W działania zaangażowały się rosyjskie rządowe media, które relacjonując sytuację na granicy, winę za wywołanie kryzysu zrzucają na Polskę i Unię Europejską. Polskie służby na razie dają skuteczny odpór siłowym próbom wkroczenia na nasze terytorium, ale sytuacja z dnia na dzień staje się coraz bardziej napięta i niebezpieczna.

Do tej pory Białorusini starali się unikać fizycznego kontaktu z naszą Strażą Graniczną czy wojskiem, ale to już się zmieniło. Żołnierze Łukaszenki już jawnie prowadzą działania przeciwko naszemu krajowi: oślepiają naszych laserami i niszczą graniczne zasieki przy użyciu ciężarówek i specjalistycznego sprzętu. Wyposażyli też migrantów w gaz łzawiący, którym ci atakują nasze służby. Stąd już tylko jeden krok, by dali tym zdesperowanym ludziom ostrą broń. Nie ma dnia, by nie dochodziło do siłowych prób forsowania granicy przez grupy migrantów złożonych od kilkudziesięciu do kilkuset osób.

Konflikt zdecydowanie potępia Unia Europejska i Stany Zjednoczone zapowiadając kolejne sankcje, które zostaną nałożone na reżim białoruski. Na razie to ich jedyna reakcja. Bardziej zdecydowana okazała się Wielka Brytania, która zapowiedziała realną pomoc i wysłanie na pogranicze polsko-białoruskie swoich wojsk inżynieryjnych. W ubiegłym tygodniu pojawił się już ich 10-osobowy zwiad. Głęboko zaniepokojeni sytuacją na Białorusi są też Ukraińcy. Na swoją północną granicę z tym państwem wysłali dodatkowy, liczący kilka tysięcy żołnierzy kontyngent wojskowy.

A Łukaszenka i Putin coraz głośniej i wyraźniej akcentują, że się nie cofną. W okolicach Grodna zorganizowali ćwiczenia wojskowe z użyciem lotnictwa i spadochroniarzy. Po wrześniowych manewrach „Zapad” na Białorusi pozostało przynajmniej kilkanaście tysiecy rosyjskich żołnierzy, a ich kolejne siły koncentrowane są wzdłuż granicy z Ukrainą, która obawia się powtórki z 2014 r. i kolejnego ataku na Donbas.

Niespokojnie w całym kraju

Niepokoje na granicy postawiły w stan gotowości nie tylko Wojska Obrony Terytorialnej, ale też i Policję. Oczywiście mieszkańcy strefy wyjątkowej już zdążyli się przyzwyczaić do policyjnych posterunków rozstawionych na drogach dojazdowych, ale ostatnio uzbrojeni w broń długą i automaty funkcjonariusze pojawili się w startegicznych punktach poza strefą. W ubiegłym tygodniu w powiecie włodawskim można ich było zauważyć m.in. w Łowczy, Kołaczach czy Urszulinie, a więc w najbardziej odległych miejscach od strefy.

– W związku z obecną sytuacją na granicy więcej policjantów pełni służbę na drogach powiatu. Podróżujący muszą liczyć się z częstszymi kontrolami, szczególnie na drogach dojazdowych do strefy objętej stanem wyjątkowym. Zadaniem policjantów jest przede wszystkim czuwanie nad bezpieczeństwem i wspieranie pozostałych służb w zapobieganiu i przeciwdziałaniu nielegalnej migracji – wyjaśnia Elwira Tadyniewicz z KPP we Włodawie.

Takie posterunki są rozstawione nie tylko we wschodniej Polsce, a to jest kolejny powód do niepokoju. Wielu mieszkańców powiatu włodawskiego obawia się dalszego rozwoju kryzysu. – Dzięki wojsku, policji i Straży Granicznej czujemy się bezpiecznie, ale co będzie jak skończy się stan wyjątkowy, albo – nie daj Boże – wybuchnie wojna? Żyją jeszcze tacy, którzy pamiętają jak straszny jest to czas, dlatego trzeba wspierać obrońców naszych granic – uważa pani Janina z Włodawy.

Szukajmy twardej waluty

Sytuacja na granicy ma też bezpośredni wpływ na sytuację ekonomiczną Polaków, nawet mieszkających daleko od Białorusi. – Destabilizacja sytuacji geopolitycznej zwykle zmienia sentyment inwestorów, lecz także osób, które po prostu troszczą się o swój dobytek i oszczędności. Niepokój działa wówczas jak woda na młyn walut określanych mianem bezpiecznych przystani.

Jeżeli obecny kryzys migracyjny zacznie wymykać się spod kontroli, pojawi się kolejny argument działający na korzyść dolara, euro czy franka, które są schronieniem dla kapitału na burzliwe czasy – ocenia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl. Kolejny, bo zmagamy się z pandemią, ogromną inflacją i kryzysem energetycznym. – Światowa walka z pandemią i lockdown spowodowały duże zawirowania na rynkach finansowych, co nie sprzyjało złotemu. Rosła awersja do ryzyka, czyli także walut gospodarek wschodzących. Złoty silnie tracił na wartości w relacji do euro, dolara, franka i funta. Zwiększyła się zmienność kursów i Polacy poszukiwali bezpieczniejszych walut – przypomina analityk.

Jednak dopiero teraz, w obliczu realnego zagrożenia, wiele zwykłych osób zaczyna myśleć o kupowaniu twardej waluty. – W takich chwilach król jest tylko jeden, a jest nim dolar. Lata mijają, a waluta amerykańska nie traci swojego statusu i roli szkieletu światowego systemu finansowego. Zresztą fundamenty dolara wyglądają w tej chwili naprawdę solidnie. Wzrost gospodarczy w USA odzyskuje impet po krótkiej zadyszce, a Rezerwa Federalna zaczyna odchodzić od kryzysowej polityki. Stany Zjednoczone zasobne są w złoża gazu i ropy, co w czasie gwałtownie drożejących surowców jest dodatkowym atutem – wylicza Sawicki.

Czy jest możliwe, że za jedno Euro będziemy płacić po 5 zł, a za dolara po 4,30 zł? Według ekonomistów taki scenariusz jest jak najbardziej realny, tym bardziej że taki wzrost odnotowano w 2014 r. , gdy Rosja zaanektowała ukraiński Krym. – Jeśli tym razem epicentrum napięć znajdzie się bezpośrednio na polskiej granicy, reakcja inwestorów będzie prawdopodobnie zdecydowanie ostrzejsza. Kurs dolara może nawet dotrzeć do rekordowych 4,30 zł, czyli jeszcze większego poziomu niż podczas zeszłorocznego krachu. W takim wypadku euro musiałoby kosztować ok. 5 zł – szacuje analityk. (bm, Fot. WOT)

News will be here