O tym, że włodawski szpital odmówił przyjęcia pacjenta po ciężkim wypadku drogowym, trąbiły wszystkie media w Polsce. Mężczyzna zmarł w karetce, ale dyrektor lecznicy stanowczo zaprzecza, jakoby wina leżała po stronie SPZOZ-u we Włodawie. Czego innego dowiadujemy się w pogotowiu.
To była prawdziwa drogowa masakra. Na początku listopada w dwóch mężczyzn jadących motocyklem wjechał czołowo kierowca osobówki, który akurat postanowił wyprzedzić ciężarówkę. Obrażenia motocyklistów były ogromne. Jednemu z nich siła uderzenia wyrwała nogę. Obaj w bardzo ciężkim stanie zostali zabrani przez pogotowie ratunkowe. Do akcji było wzywane także Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, ale ze względu na złe warunki atmosferyczne śmigłowiec nie mógł przylecieć.
Zapadła więc decyzja o przewiezieniu ofiar tradycyjnie, karetkami. Ponieważ do wypadku doszło niedaleko Włodawy, dyspozytor chełmskiego pogotowia najpierw zadzwonił do tamtejszego szpitala. Jak mówi Anetta Szepel, pielęgniarka koordynująca w Stacji Ratownictwa Medycznego w Chełmie, lekarz dyżurny stwierdził, że oni (włodawski szpital) w niczym tu nie pomogą i żeby pacjenta wieźć od razu do Lublina do szpitala, gdzie jest politrauma.
– Jeśli ktokolwiek twierdzi, że szpital we Włodawie nie odmówił przyjęcia tego pacjenta, albo był gotowy go przyjąć, to nie mówi prawdy – uważa Szepel. – Mamy nagranie z całej półtoragodzinnej próby znalezienia miejsca dla tych poszkodowanych w okolicznych szpitalach i doskonale na nim słychać rozmowę dyspozytora z lekarzem z Włodawy – dodaje pielęgniarka koordynująca.
Tymczasem dyrektor włodawskiego szpitala Teresa Szpilewicz przedstawia zupełnie inną wersję wydarzeń. – To, że odmówiliśmy przyjęcia tego pacjenta, jest nieprawdą – twierdzi. – W rzeczywistości karetka z nim w ogóle nie przyjechała na nasz SOR, choć nasz zespół lekarski był w gotowości i mógł się nim zaopiekować na poziomie szpitala powiatowego. W mojej ocenie, zgodnie z Ustawą o Państwowym Ratownictwie Medycznym, dyspozytor nie powinien był przez półtorej godziny szukać miejsca dla poszkodowanych, tylko podjąć natychmiastową decyzję o transporcie poszkodowanych do najbliższego SOR-u albo do centrum urazowego, biorąc pod uwagę rozległość obrażeń.
Jeśli dyspozytor miał wątpliwości i trudności w rozeznaniu sytuacji, powinien był skontaktować się z Koordynatorem Ratownictwa Medycznego. W konsekwencji poszkodowany nie został przywieziony na SOR do szpitala we Włodawie i nie wynikało to z odmowy lekarza, lecz decyzji Dyspozytora RM. To dyspozytor akcji lub ratownicy zdecydowali, że nie przyjadą do nas, a przez Włodawę pojadą do Lublina, bo tędy było po prostu najbliżej – dodaje dyrektor. W efekcie, gdy karetka dojechała do Lublina, jeden z pacjentów zmarł. Drugi przez kilka dni walczył o życie, ale i on odszedł.
Badająca okoliczności wypadku Prokuratura Rejonowa we Włodawie będzie teraz musiała się przyjrzeć także możliwym niedopełnieniom obowiązków lub innym zaniedbaniom, które być może przyczyniły się do śmierci dwóch mężczyzn. (bm)