Gra, śpiewa, tańczy, ale przede wszystkim organizuje życie kulturalne we Włodawie. To on podniósł WDK z przysłowiowych kolan i zapewnił mieszkańcom rozrywkę na najwyższym poziomie. O patencie na sukces opowiada Łukasz Zdolski, dyrektor Włodawskiego Domu Kultury.
Nowy Tydzień: – Jesteś najlepiej ocenianym szefem WDK-u od lat. Ludzie kojarzą Ciebie jako tego, który wyprowadził tę instytucję z marazmu i sztampy. W WDK-u dzieje się dużo ciekawych rzeczy. Udowodniłeś, że można, wystarczy chcieć. Masz tajny sposób na sukces?
Łukasz Zdolski – Oczywiście że mam (śmiech). Miałem trzymać go tylko dla siebie, ale jeśli komuś ma się przydać, to chętnie się podzielę, zatem zachęcam do notowania – garść pomysłów, szklanka pracy, wiadro pasji i nuta ryzyka. Wymieszać i czekać. A tak poważnie to WDK był miejscem, gdzie sam wychowywałem się jako nastolatek i moim głównym założeniem było to, by kiedyś ktoś wspominał to miejsce z takim sentymentem, jak ja robię to dzisiaj, czyli jako miejsce, gdzie można uczyć się rzeczy, których niekoniecznie nauczą nas w szkole, rozwijać pasje, przyjść z pomysłem i go zrealizować itp. Jako wychowanek zarówno MDK-u jak i WDK-u wiedziałem, które aspekty mogłyby zostać poprawione. Z drugiej strony moje życie, choć młode, to prowadziło mnie przez fajne miejsca, w których mogłem naprawdę wiele podejrzeć z branży kulturalnej i co ciekawsze rozwiązania sprowadzić do Włodawy. Myślę, że to właśnie ta moja kolaboracja pracy w WDK i wyjazdów na różne eventy póki co działa, bo uważam, że dyrektorem się bywa a muzykiem wiem, że będę zawsze.
– Młodość, głowa pełna pomysłów, żywiołowość, doświadczenie w tzw. szołbiznesie, a może jeszcze coś innego – co jest największym atutem dyrektora WDK-u?
– Nieświadomie trochę nawiązałem do tych przymiotów w poprzedniej odpowiedzi – czyli wychodzi, że jestem samochwała. Nie wiem, co jest największym atutem dyrektora WDK-u. Łatwiej mógłbym wskazać atuty, a już prędzej wady. jak każdy Polak. u kogoś innego, u siebie to nie takie proste. Myślę, że przede wszystkim mi się chcę i że mi zależy. żeby to wszystko działało – dużo mocniej przeżywam to, że coś nam się nie udaje, nawet w przypadku tych najmniejszych imprez, bo przecież zrobiliśmy ich w ubiegłym roku ponad 60, niż to, że ludzie przyszli na koncert np. Kombii na Dni Włodawy – jasne, że przyjdą na taki koncert i nie jest żadnym wyczynem zaprosić gwiazdę i mieć frekwencję. Myślę nad moimi atutami i chyba największym jest stawianie na rozwój zarówno swój jak i pracowników. Rozwój to praca, to cierpliwość, zanim się człowiek rozwinie, to zwykle coś mu musi kilka lub kilkanaście razy nie wyjść. Sam, gdy nauczę się nowej zagrywki na gitarze, to aż się palę, żeby mieć gdzie ją zaprezentować – bo przecież tyle ćwiczyłem, zanim mi wyszło, choć 99,9% słuchaczy i tak tego nie zauważy. Myślę, że w pracy jest tak samo i apetyt rośnie w miarę jedzenia. To, co robimy teraz, to jest już dla ludzi standard – oczekują więcej, ale i my oczekujemy od siebie więcej.
– Co było dla Ciebie największym wyzwaniem na początku przygody z dyrektorskim stanowiskiem?
– Trochę byłem nieświadomy tego, ile jest rzeczy do zrobienia i to takich, na których się totalnie nie znałem. Nie chciałem, żeby moja przygoda z byciem dyrektorem skończyła się zbyt szybko, a z drugiej strony sporo z moich pomysłów spotykało się z odpowiedzią: „Łukasz, już tak próbowaliśmy, we Włodawie tak się nie da”. Przypomina mi się tekst z kultowego polskiego filmu „Poranek Kojota”: „Jeżeli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie, przyjdzie i to zrobi”. Na pewno w tym pierwszym momencie pomogło mi zaufanie ze strony burmistrza – jemu na pewno też zależało, bym się sprawdził, bo przecież obiekcji do mojej osoby na tym stołku było sporo. Na pewno we Włodawie znalazłoby się wielu bardziej zasłużonych i takich, którym ta funkcja po prostu się należy. Również koledzy i koleżanki z pracy, a szczególnie ówczesny przewodniczący rady miasta, a obecny wicestarosta pomógł mi zrozumieć, jak to wszystko funkcjonuje od strony urzędniczej. Wyzwaniem był też budżet naszej jednostki. Wiadomo, że jak coś nie rokuje, to się w to nie inwestuje, zatem nakłady na jednostkę kultury, jaką jest WDK, były z roku na rok niższe. Teraz wygląda to już sporo lepiej, choć wiem, że nie brakuje opinii, że są to wydatki niepotrzebne. Uważam zupełnie inaczej. Skoro stać nas na wydanie 20 milionów złotych rocznie w mieście na pomoc społeczną dla potrzebujących, to stać nas również na wydanie miliona rocznie na ofertę kulturalną dla wszystkich mieszkańców Włodawy.
– Twoja instytucja ma w końcu zgraną i kreatywną załogę. Powiesz parę słów o pracownikach, którzy nie boją się nawet trzymać butów na biurku burmistrza?
– Powtórzę określenie, którego ostatnio często używam w stosunku do pracowników WDK-u: to po prostu pasjonaci, bo przecież nie za wysokimi pensjami tutaj przychodzą do pracy. Nasza robota, poza administracyjną, to często popołudnia, wieczory czy noc, a nawet weekendy. Każdy wiedział zatrudniając się u nas, na co się pisze, ale też wiedział, że będzie miał możliwość realizowania nie tylko swoich pasji, zarażając nimi innych, ale też marzeń. Oferta WDK-u, w którym zaczynałem pracę, nie była zbyt bogata: klub seniora, klub brydżysty oraz tańce ludowe – troszkę skromnie. Teraz mamy specjalistów od: śpiewu, tańca, fotografii, filmu, teatru czy szeroko pojętej muzyki. Wiele stowarzyszeń znajduje u nas swoje miejsce, często są przyciągane do nas przez naszych pracowników. Sprowadziliśmy do WDK-u redakcję kwartalnika „WSCHÓD” i razem pracujemy nad pismem, tworzymy relacje, zaczynamy ze spektaklami, produkujemy filmy, muzykę, teledyski, a nawet rozstawiamy scenę, nagłośnienie i oświetlenie i realizujemy koncerty. Każdy jest specjalistą od czegoś, ale staramy się pracować i rozwijać, by każdy miał zastępstwo w momencie, gdy go zabraknie. Co do nóg na stole u burmistrza, to ekscytacja tym całym zajściem jest dla mnie nieco napompowana. Tydzień wcześniej nagraliśmy autorską piosenkę promującą Wrak Race we Włodawie – konwencją utworu i teledysku miała być stara kapela rockowa z tego względu, że impreza ta była łączona ze zlotem motocyklistów i koncertami rockowymi. Kilka dni później wypadały urodziny burmistrza i pomyśleliśmy, że wpadniemy do niego znów przebrani za rockandroll’owców i zaśpiewamy sto lat na rockowo, a wiadomo jak to kiedyś było – muzycy w hotelach jeńców nie brali – cieszmy się, że skończyło się tylko na nogach na stole a nie np. wylatującym przez okno biurkiem! Staramy się być profesjonalni i wiarygodni w tym, co robimy, więc mogło być różnie… A tak serio, to cieszę się, iż burmistrz ma tyle dystansu do siebie i tego życzymy również innym.
– Waszym znakiem firmowym stały się okolicznościowe klipy, które biły rekordy popularności w sieci. Będzie więcej?
– Oczywiście, że będzie więcej! Pomysłów mamy naprawdę baaaaardzo dużo, ostatnio myśleliśmy czy np. nie połączyć konwencji kapeli rockowej i klimatu świątecznego… w trakcie może wyjść oczywiście coś zupełnie innego, zobaczymy, ale myślę, że ludzie już nawet oczekują od nas czegoś takiego co jakiś czas.
– Pandemia bardzo mocno ograniczyła życie kulturalne w mieście. Jak sobie radzicie w tym trudnym czasie?
– Pandemia rzeczywiście zatrzymała ludzi w domach, widzę to po wydarzeniach, które organizujemy. Frekwencja spada, ale to nie tylko u nas, widzę zdjęcia z centrów kultury z innych miast i póki co, o tłumach możemy zapomnieć. Ludzie chodzą na imprezy lub do kina już nie tak towarzysko jak wcześniej lecz tylko na to, co dosyć precyzyjnie trafia im w gusta, a trudno dogodzić każdemu podczas jednego wydarzenia. Nasze transmisje on-line, video-lekcje są przyjmowane bardzo dobrze i jeśli sytuacja się rozwinie to postaramy się, by nasza oferta on-line była bardzo ciekawa. Mam kilka pomysłów jeszcze z wiosny, które w razie potrzeby będziemy realizować.
– Na koniec wypada zapytać o plany. Czego jeszcze można się po Was spodziewać?
– Często działamy spontanicznie – zatem sami nie wiemy, na co jeszcze nas stać – śmiech. – Myślę, że jeszcze nie raz zaskoczymy mieszkańców Włodawy. (bm)