Sztukmistrze nie zawiedli, pogoda tak

Czy po dwóch latach ograniczeń covidowych udało się przywrócić tę imprezę w formacie jak dawniej? Tak. Carnaval Sztukmistrzów wykwitł nam w Lublinie niczym letni ogród po ulewie, która w sobotę i niedzielę przeszła nad festiwalem, lecz i tak nie popsuła dobrej zabawy.


Znów nieprzebrane tłumy ludzi. Place śródmieścia i zakątki Starego Miasta zalegały skupiska ludzi, którzy otaczali występujących wprost na chodniku buskerów, żonglerów, akrobatów. Dobrze, że spektakle były grane zwykle po kilkakroć. Inaczej nie dałoby się zobaczyć większości artystów Carnavalu.

Łagodną formę cyrku zobaczyli widzowie kameralnego spektaklu „Halo, sąsiad?” duetu Fantasmagorie z Poznania. Ot, pogodna historia, gdzie ona i on sąsiadujący w bloku pomagają sobie w godzinie próby. Ot, subtelne wprowadzenie w tzw. nowy cyrk. Rodzinne perypetie o dużo szerszej skali naświetlił spektakl „Jump Cut” w… salonie zbudowanym na placu Litewskim. Belgijskie duo Double Take Cinematic Circus dało popis technik cyrkowych, które ilustrowały przeżycia w tym domu. Familijny nurt festiwalu to również włoska trupa Compagnia Lanutti e Corbo. Spektakl „Zirk Comedy” poprzez swój baśniowy entourage przenosił widzów w świat klaunady i iluzji – nawet jeśli to tylko parafraza sztuki cyrkowej w wykonaniu teatru ulicznego.

Dominowali buskerzy-single. Mauro Wolynski, przystojniak z Argentyny ma polskie korzenie, co brzmi w nazwisku. Jego typowy one-man show łączył klownadę z żonglerką i muzyką na żywo. To człowiek-orkiestra na kilkanaście instrumentów, a różne przedmioty wirują wokół artysty. Na koniec dmucha on w ogromny lateksowy balon i… znika w środku, po czym wychodzi zeń jak gdyby nic się stało. Flash Gonzalez (Chile) – niepozorny facet, w pewnym sensie kloszard, przesympatyczny a nawet charyzmatyczny. Użył bardzo proste środki wyrazu, by rozbawić widownię, bez wielkiej magii, iluzji czy akrobatyki – po prostu genialny komizm. Mark z Filipin to artysta wyjątkowy już przez fakt że posługuje się jednym okiem – drugie stracił w dzieciństwie. Mimo to niezwykle bystry i zwinny, do tego przyjazny i ciepły. Oczarowuje widzów błyskotliwym żartem, a w osłupienie wprawia jego sztuka iluzji cyrkowej, wręcz magii. Dał street show w światowym wydaniu. Z kolei Andy Spigola z Mediolanu to typowy „makaroniarz”: niewysoki, ruchliwy, wygadany, i nawet w typowo włoskim podkoszulku… Tutaj żywiołowy playboy, który gra niewyszukane akordy klownady, uwodząc lublinianki swym śpiewem, tańcem – nawet na szczudłach.

Ci artyści uliczni skupiali wokół swych kramików mniejszy lub większy krąg widowni.

Pod dachem występowali Squadra Sua z Czech w CK-Sali. Spektakl „Across” ukazuje 5 mimów w trakcie dziwnej podróży, pełnej komplikacji, które sami generują. Zbaczają z trasy i zawsze czeka na nich jakaś nowa przygoda. Ich wędrówka symbolizuje fakt, że ubiór jednak „zdobi człowieka”. Od tej chwili to już 5 klaunów w drogich garniturach zadający hamletowskie pytania, np. byt’ lebo ne byt’?

W namiocie na błoniach duet Circus Side Show „Twisted Sisters”, Polka i Niemka – artystki ponętne, jednak w roli bezkompromisowo wyzwolonych pań. To popis hardcorowych sztuk cyrkowych: obie leżą na gwoździach, jedna wygina ciało śmiało jako kobieta-guma, druga połyka długie sztylety, a nawet wieszak z drutu, obie nadziewają się szpilkami i każą przypinać sobie banknoty na wszystkie części ciała – tapicerskim zszywaczem! Po prostu makabra – ku dziwnej uciesze widowni.

Radości z Carnavalu było znacznie więcej, o czym w kolejnym wydaniu NT.

Marek Rybołowicz

News will be here