„Srebrne podkowy” Stajni Drwal

Belka, jeden z pierwszych koni w Stajni Drwal, wciąż w sercu pani Doroty

Kierowcy jeżdżący ulicą Abramowicką doskonale znają reklamę, stojącą na posesji ogrodzonej płotem z drewnianych żerdzi. „Jazdy konne” głosi napis na drewnianej tablicy.
A jeźdźcy i konie, kręcący się za płotem, także są żywą reklamą Stajni niezmiennie od 25 lat…


– W 1992 roku, kolejnym w czasie transformacji gospodarczej, stanąłem przed problemem, jak mam utrzymać rodzinę. W rolnictwie nic się wówczas nie opłacało. Hodowałem owce – wełny nikt nie chciał, uprawiałem buraki i zboża – ceny spadły fatalnie. Pomyślałem, że może konie.. Gdy powiedziałem o tym najbliższemu sąsiadowi, ten stwierdził, że chyba zwariowałem – wspomina właściciel Wiesław Drwal.
Jego gospodarstwo od dawna miało tradycje hodowlane. Klacz Haubica, którą dawno temu wyhodował Jan Drwal – ojciec pana Wieśka, zdobyła srebrny medal, na wystawie Związku Hodowców Koni. Był ogier Ignac. Potem były krowy mleczne, później owce…
Pierwsze cztery konie zakupił w upadającej Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Drzewcach koło Nałęczowa. Wczesną wiosną 1992 r przybyły Belka, Amazonka, Brudas i Lawa. (Ta ostatnia dożyła w Stajni Drwal, już na zasłużonej emeryturze, sędziwego wieku 29 lat). Niebawem dołączył do nich Berdysz – prywatny koń kolegi. Za chwilę pojawili się pierwsi adepci sztuki jeździeckiej – najczęściej z najbliższej okolicy, ale byli i tacy, którzy przyjeżdżali z drugiego krańca miasta.
– To był trudny czas. W sobotę jazdy trwały od rana. W niedzielę zaczynaliśmy po południu i… chętnych było tylu, że wieczorne karmienie koni, porządkowanie sprzętu i stajni kończyliśmy często o 22. Wolny dla koni był poniedziałek – opowiada pan Wiesław.
Konie polubiła cała najbliższa i dalsza rodzina gospodarza. Jeździli wszyscy.
Stajnia miała też szczęście do ludzi z pasją, którzy razem z właścicielami ją współtworzyli. Krótko po otwarciu trafił tu Mirosław Kasperek z lubelskiego domu pomocy społecznej z grupą podopiecznych. Zaczęli jeździć i zaowocowało to zawodami konnymi w ramach olimpiad specjalnych. Swoje zajęcia z jeździectwa mieli też osadzeni w Zakładzie Poprawczym w Dominowie. Bywało, że ci młodociani przestępcy, po zejściu z koni całowali je, dziękując im za jazdę.
Przez wiele lat, „dobrym duchem” Stajni Drwal był mieszkający w jej pobliżu Mieczysław Krzeszowski. Przedwojenny, wieloletni ujeżdżacz koni remontowych dla kawalerii wiedział o nich wszystko. Bez pudła potrafił wytypować, kiedy wyźrebi się klacz. Czasem zawstydzał młodych, rozkapryszonych kursantów, dosiadając konia i demonstrując, że jednak „słucha” on jeźdźca. Pan Mieczysław zmarł niedawno w wieku ponad stu lat.
Na ujeżdżalni przy Abramowickiej rozgrywano też zawody – najpierw towarzyskie, z rekordową frekwencją, potem oficjalne, wpisane do kalendarza imprez Okręgowego Związku Jeździeckiego. W okresie funkcjonowania w Lublinie fabryki Daewoo Motor Polska miła atmosfera Stajni Drwala przyciągała Koreańczyków, oddelegowanych do pracy w Polsce. Ich podejście do stroju jeździeckiego bywało przedmiotem ostrych sporów z instruktorami, szczególnie, gdy któryś z dalekowschodnich jeźdźców chciał wyjechać na rajd konny w klapkach i krótkich spodenkach. Kiedy musieli z powrotem wrócić do Korei, żegnali się ze łzami w oczach. W tym samym czasie zaczęli trafiać tu lubelscy dziennikarze i ich dzieci. Stajnia stała się „medialna”. Pojawiły się też konie prywatnych właścicieli, stawiane tu „w pensjonat”.
Pierwsze zimy po rozpoczęciu działalności Stajni były mroźne i śnieżne, a więc kuligi! Ta działalność rozwinęła się potem jako wiosenne imprezy dla dzieci z zabawą, kiełbaską i ogniskiem. Z myślą o najmłodszych powstał plac zabaw i park zwierząt, w którym mogą zobaczyć świnki wietnamskie, świniodziki, kózki. Jest ekspozycja dawnych narzędzi rolniczych. W sezonie imprez zeszyt zgłoszeń, prowadzony przez Wandę Drwal, żonę właściciela, dosłownie pęka w szwach. Bardzo trudno o wolny termin.
Pasjonatami byli lubelscy strażnicy miejscy, którzy za czasów komendanta Ireneusza Hajczuka weszli w skład patrolowej grupy konnej. Na ujeżdżalni w Wólce Abramowickiej odbywali wstępne szkolenie jeździeckie. Gdy po jakimś czasie grupę konną zlikwidowano, jej członkowie odeszli ze służby w Straży Miejskiej.
Mijają lata…W Stajni Drwal powiększyła się liczba koni, które zajmują teraz wszystkie wolne niegdyś pomieszczenia. Powiększyły się wybiegi. Jest kryta ujeżdżalnia.
W prowadzeniu końskiego biznesu Wiesławowi Drwalowi pomaga teraz syn Tomasz (w momencie zakupu pierwszych koni miał 12 lat) z żoną Anną, która także swoje pierwsze jeździeckie kroki stawiała właśnie tutaj.
Nie zmieniła się serdeczność, z jaką właściciele witają klientów i miła atmosfera, jaką potrafią im zapewnić. I to jest najważniejszy atut Stajni Drwal.
Jan Achremowicz

News will be here