Tewje opuścił Anatewkę…

„Jestem człowiek z Anatewki, pełnej łez, pełnej snów” – Marian Josicz wykonywał tę piękną, finałową piosenkę musicalu „Skrzypek na dachu” tyle tysięcy razy, że wszyscy byli pewni, iż nigdy nie odejdzie naprawdę. Niestety, 86-letni artysta w ubiegły piątek na zawsze opuścił już i Anatewkę, i kochającą go lubelską publiczność.


To była prawdziwa osobowość sceniczna. Jedna z dosłownie kilku gwiazd, które swym talentem i oddaniem tworzyły lubelską scenę muzyczną. Przez dekady był twarzą i głosem naszej operetki, kimś więcej niż solistą, amantem, duszą zespołu. Nie zadowalał się zwykłym odtwarzaniem tekstów, Swoje role rzeczywiście kreował, a kochały się w nim już nawet babcie dzisiejszych wielbicielek. Był Horodniczym w „Rewizor jedzie!”, Dyzmą w „Karierze Nikodema Dyzmy”, przez lata nie było premiery z jego udziałem, w której nie odbierałby entuzjastycznych i zasłużonych owacji. Miał swoje zdanie – zarówno na temat pracy Teatru, jak i w sprawach publicznych. Nie ukrywał swoich wyrazistych poglądów, choć nie zawsze i nie wszystkim musiały odpowiadać. Pozostawał człowiekiem lewicy, wrażliwym i przekonanym, udzielającym wsparcia przyjaciołom i walącym prosto w oczy czy to dyrektorom, czy marszałkom. Nie zawsze najlepiej zresztą na tym wychodził i nie każdy umiał docenić jak wielki kapitał lubelskiego Teatru Muzycznego stanowił. Śpiewał jednak nie dla władzy, ale dla lubelskiej publiczności, którą nieodmiennie uważał za najlepszą na świecie. Był Artystą przez wielkie A.
I choć w pamięci lubelskiej widowni zapisał się przede wszystkim jako Tewje Mleczarz (prawdziwy jedyny, jakiego znamy, kochamy i chcemy pamiętać), to jego drugą ulubioną rolą, którą kilka lat temu pożegnał się oficjalnie podczas benefisu, była rola Dolittla z musicalu „My Fair Lady”. A to, że mieliśmy okazję tyle lat słuchać i oklaskiwać Mariana Josicza to był nas wszystkich naprawdę wielki szczęścia łut.
Innych znanych lublinian, których odeszli w tym roku wspominamy na stronie 8. TAK

News will be here